Jeśli nie panujesz nad nadmiarem, tworzy się bałagan.
Możliwe, że już wiesz, że bałagan bierze się z nadmiaru (to udowodnione!). I tak, dla przykładu weźmy garderobę. Posiadając mniej, łatwiej Ci zapanować nad porządkiem w szafie i rytmem życia codziennego – pranie wstawiasz częściej, ale dzięki temu nie masz stale przepełnionego kosza na brudy a namnożone rzeczy nie walają się po domu. Masz tylko dwie pary dresów (jedne na sobie, drugie w praniu), dwie pary dżinsów – jak jedne poplamisz, masz plan B na przebranie. Nie masz problemu, którą sukienkę ubrać na wesele, bo masz w szafie dwie z długim rękawem i dwie na ramiączkach (w zależności od pory roku możesz ubierać naprzemiennie i jak w jednej już wystąpiłaś na uroczystości rodzinnej, wybierasz drugą). Mnie wystarczają sukienki wyjściowe mieszczące się w kategorii „bankiet” i mogę ich użyć zarówno na wesele, jak i na urodziny babci czy imprezę „biznesową”. Jeśli chodzi o dresscode związany z imprezami – czyli na jaki rodzaj uroczystości jakiej rzeczy nie wypada nosić… to mam to w nosie, szczerze mówiąc. No bo co? Kto mi za to wystawi piątkę? A może jak ubiorę się zbyt osobliwie to nie trafię do grona najlepiej ubranych ciotek na imieninach stryjka?! No cóż… Nie zależy mi.
Dla mnie proces uwalniania zaczął się dawno temu: były przeprowadzki, pakowanie, przewożenie, zmiana mebli (lub ich brak), kolejne pakowanie i kolejne przewożenie. Z każdą przeprowadzką moja garderoba stawała się bardziej kompaktowa (i użyteczna!), a mieszkania, które wynajmowaliśmy z małżonem, bardziej dostosowane do naszych realnych potrzeb. Teraz w całości wykorzystujemy przestrzeń użytkową mieszkania i czuję się z tym bardzo dobrze – nie mam poczucia, że muszę sprzątać i wycierać kurze gdzieś, gdzie zasiadam dosłownie raz w miesiącu. Ale do brzegu…
Porządkowanie książek.
Dla jednych najtrudniej będzie uporządkować biżuterię, dla innych zdjęcia, jeszcze innym najtrudniej będzie z biblioteczką… I ja zaliczam się do nich (wszystkich!), pewnie dlatego, że książki traktowane były przez moją mamę jako dobra bezcenne, a jak się domyślacie, dla mnie bezcenna jest więź z mamą. W swojej biblioteczce miałam mnóstwo pozycji przywiezionych z domu rodzinnego, a takich do których nigdy jakoś nie zajrzałam. Albo próbowałam, ale nie potrafiłam przebrnąć przez niedzisiejszy już język, fabułę czy co tam jeszcze. A do tego tyle nowych, ciekawych pozycji czekało na przeczytanie! Ale czytałam je z wyrzutami sumienia, bo przecież tamte czekały jeszcze w kolejce… Przez to, że były od mamy, czułam się nie do końca w porządku względem niej (bo to coś w rodzaju spadku), a do tego jeszcze miałam dziwne uczucie, że być może w którejś z nich jest jakaś wiedza utajona… coś, po przeczytaniu czego bardziej zbliżę się do mamy, zrozumiem ją lepiej, poczuła tak jak ona się czuła czytając tę właśnie książkę… Zatem poczucie winy plus żal do siebie samej, że nie nie potrafię jej dorównać i się nie dokształcam (czy to racjonalne? pewnie nie, ale warto zastanowić się nad ukrytymi pod gromadzonymi rzeczami, emocjami). Na półce wśród książek wartych uwagi (już nie tylko tych od mamy), były też pozycje, które przeczytałam a wiedziałam, że więcej po nie nie sięgnę oraz kilka nagród z czasów szkoły. Pogodziłam się z tym, że moja przygoda z nimi dobiegła końca (a przynajmniej jest małe prawdopodobieństwo na to, że jeszcze kiedykolwiek będę z nich korzystać).
Mechanizmy trzymania przy sobie rzeczy…
Kiedy zaczęłam zgłębiać mechanizmy zatrzymywania przy sobie rzeczy, które nie sprawiają nam radości, ale z jakichś powodów nie potrafimy się z nimi rozstać, zrozumiałam co trzyma mnie przy części książek i – jak się później okazało – jak bardzo wpływało to na moje funkcjonowanie – blokowało mnie przed „wypłynięciem na głębię”.* Konfrontując się z każdą książką z osobna i z tym jakie żywię do niej uczucie, zaufałam głosowi intuicji i wiedziałam już, które pozycje zachować. Postępowałam niespiesznie, był wieczór, tląca się obok świeczka i ja z nimi. Dałam sobie czas… Zaczęłam od tych, które na pewno chcę zachować, które uwielbiam i są dla mnie ważne. To uczucie – jak mówi Marie Kondo – jest drogowskazem w dokonywaniu późniejszych decyzji. Kiedy przeszłam do mniej oczywistych pozycji, oddychałam spokojnie, głęboko i …wiedziałam. To coś, czego nie da się wyjaśnić, choć będę próbować! W tym celu jest również blog – chcę dzielić się swoimi doświadczeniami, aby również Wam było łatwiej w pozbywaniu się życiowych balastów.
Uwolnienie od nadmiaru, wyzwoliło chęć zgłębiania wiedzy.
Teraz, kiedy zostawiłam jedynie część zbioru, potrafię w końcu czerpać z niego radość – czytam książka po książce i cieszę się na ich widok. Te, które zdecydowałam się uwolnić, przekazałam osobom, którym na nich zależało – to ważna część, gdyż mam poczucie, że to co drogie mojemu sercu, trafiło w dobre ręce. Nareszcie zaczęłam czytać książki o tematyce, która mnie pasjonuje i czytam tak dużo jak nigdy wcześniej! Mam wrażenie, jakbym w końcu zrzuciła pancerz oczekiwań (już nawet nie wiem czyich) i zaczęła rozwijać własne marzenia. Bałagan w książkach charakteryzował się niespójnością, ale też poczuciem przytłoczenia, jakie we mnie generował. Uwolnienie od nadmiaru książek było dla mnie jak zrzucenie balastu, który hamował moją kreatywność i odwagę do dalszego rozwoju.
Kiedy uwolniłam to czego już nie potrzebowałam, poczułam większą wiarę we własną sprawczość i posiadaną wiedzę, a w mojej głowie zaczęły pojawiać się kolejne pomysły. W końcu! To jak… wisienka na torcie. Albo nie, bo książki to nie wszystko… biżuterię uporządkowałam jedynie częściowo – także to jeszcze przede mną. Ale wiecie co? Nawet się cieszę, że ten proces trwa – mam możliwość przyjrzenia się na spokojnie ile wnosi do mojego życia i jak pięknie uwalnia kolejne emocje, otwiera na nowe… Także jeszcze nie kładę na torcie wisienki, co najwyżej mogę ozdobić go bitą śmietaną. Bez laktozy, oczywiście ;).
Siła wyższa, odrodzenie i… ego.
Nie wiem czy jesteście religijni czy nie, ja święta traktuję bardziej jako tradycję, a siła wyższa ma dla mnie głębszy wymiar niż ten prezentowany w kościele katolickim. Jeśli jednak założymy, że Wielkanoc to czas odrodzenia i zmiany na lepsze, to będzie to idealny moment na stawienie czoła przeszłości i zamknięcia pewnych nomen omen rozdziałów. Książki to szeroki temat, związane są z nimi często role społeczne (studentki, matki, nauczycielki), a pozbycie się ich z naszego życia może się wiązać ze sporym oporem. Nasze ego nie lubi tracić gruntu pod nogami, woli się trzymać tego co zna i stanowi o jego wartości. Pamiętajmy jednak, że takie trzymanie się tego co już minęło, wcale nam nie służy i lepiej jest zrobić miejsce na nowe. Jesteście gotowi? Do dzieła!
*Tisha Morris „Mieć mniej”