Życie w harmonii czyli balansie między nadmiarem a niedostatkiem, będzie dla każdej z nas znaczyło co innego. Określenie nadmiaru może dotyczyć zarówno rzeczy, jak również doznań, używek, ćwiczeń fizycznych, jedzenia… Szerokie spektrum tematów, z którymi sobie radzimy bądź nie powoduje, że część osób upraszcza pojęcie minimalizmu do ograniczenia dóbr materialnych. Chciałabym Tobie pokazać, że jednak nie o to w tym wszystkim chodzi… Skupienie się jedynie na tym co służy i pozostawienie tylko tej części przy sobie, która jest niezbędna do życia w harmonii, nie tylko sprawi, że poczujesz jak spada z Twoich barków życiowy bagaż (dosłownie i w przenośni), ale przede wszystkim poczujesz w sobie chęć i moc na więcej. Głód wiedzy. Głód doznań. Głód życia…

Rzeczy materialne.
Najprościej będzie mi zacząć od tego właśnie, co fizycznie zabierało przestrzeń:
- sprzęty RTV (np. klawiatury do komputerów, kable czy ładowarki od telefonów, których już dawno nie mieliśmy – cały sprzęt elektroniczny wydaliśmy znajomym, część do szkoły, a resztę na grupach Zero Waste na Facebooku i do PoDzielni),
- sprzęty AGD, z których nie korzystaliśmy (np. frytkownica, maszynka do popcornu, malakser – oddaliśmy znajomym)
- tekstylia: obrusy, ręczniki, zasłony (z części wcale nie korzystaliśmy i wciąż używaliśmy starych, kiedy nowe czekały na swoją kolej; zaczęliśmy używać niezniszczonych ręczników, a to co było bardziej zużyte – oddaliśmy do schroniska)
- książki (o książkach piszę we wpisie: Sposób na bałagan w książkach)
- ubrania (wymieniłam, oddałam, ew. sprzedałam)
- bibeloty lub jak ja wolę je nazywać: „durnostojki” (oddałam bliskim, znajomym i na grupie Zero Waste)
- i wiele innych.
Metod na pozbycie się nadmiaru rzeczy jest wiele, np.: podzielenie wszystkiego na kategorie i pozostawienie jedynie tych rzeczy, których się używa, po jednej sztuce. Albo spakowanie wszystkiego do worków i ich podpisanie (wyciąganie jedynie rzeczy, których się używa i pozbycie się całej reszty z worków po upływie np. miesiąca). W książce „Rzeczozmęczenie” James Wallman podpowiada, że można ograniczyć mieszkanie do mniejszej ilości pomieszczeń (poprzez zamknięcie jednego pokoju) i obserwacja, czy na mniejszym metrażu jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować. Ja osobiście przetestowałam już różne metraże i pakowanie rzeczy w worki poprzez doświadczenie licznych przeprowadzek. I to naprawdę działa! Człowiek zdaje sobie sprawę z tego, ile zbędnych przedmiotów przechowuje i z których rzeczywiście korzysta. Z początku gromadziliśmy… Wiadomo ;). Jednak po którejś przeprowadzce pozbyliśmy się części ubrań, po kolejnej – połowy mebli, a po kolejnych dwóch – nieużywanych sprzętów, książek i większości kurzołapów (czyli bibelotów).

Ilu z nas rzeczywiście przytłacza nadmiar?
Nawiązując jeszcze do książki Jamesa Wallmana, miałam niedawno ciekawą rozmowę na temat życia w Stanach z osobą, która niedawno była w USA i pomyślałam, że zjawisko „rzeczozmęczenia” jest jednak w Polsce inaczej pojmowane.
Po pierwsze: co my tam wiemy o rozmiarze XXL?! Przeogromne amerykańskie domy i auta. Mleko sprzedawane w galonach, wielkie butle napojów gazowanych i paki chipsów. Nawet woda utleniona sprzedawana w LITROWYCH BUTELKACH! Przecież to na nasze realia jest niewyobrażalne?! Jak więc odnieść ich „rzeczozmęczenie” do naszego, polskiego „rzeczozmęczonka”. W dodatku wcale nie często odczuwanego. No bo jeszcze nie zdążyliśmy się tak przejeść tymi wszystkimi „adidasami”, ajfonami” i „lewisami” (w końcu dopiero od roku 1989 mamy w naszym kraju kapitalizm).
Po drugie: tutaj marki jednak częściej stawiają na gratisy i bonusy zamiast na ekologię czy etykę. Sklepy sprzedają bieliznę w pakietach: 3 sztuki w cenie 1 lub 5 w cenie 2. Ubrania z bawełny organicznej to nadal chwyt marketingowy skierowany bardziej do świadomych klientów. W Stanach konsumenci są już tak przesyceni dobrami materialnymi, że prowadzone są kampanie reklamowe, w których płacąc za jedną parę butów (a w rzeczywistości kupując dwie), ta druga jest posyłana dzieciom w potrzebie. I to naprawdę działa! Według mnie, w Polsce potrzeba jeszcze lat, aby świadomość ekologiczna wzrosła i co pewnie ważniejsze… ludzie przejedli się kupowaniem i kolekcjonowaniem rzeczy :(.
Znajomi a czas dla siebie.
Uczucie przytłoczenia dotyczy jednak nie tylko dóbr materialnych, które w oczywisty sposób zabierają nam przestrzeń życiową. Nadmiar w kontaktach towarzyskich również możemy boleśnie odczuć…
W czasie kwarantanny wiele osób boleśnie odczuło odcięcie od znajomych, imprez, wyjść towarzyskich. Sama lubię ludzi i realnie zatęskniłam za spotkaniami ze znajomymi. Nie wyobrażam sobie życia na pustkowiu, w odcięciu od bliskich mi osób. Dzięki spotkaniom mogę podładować akumulatory i poczuć ten wspaniały przepływ myśli i energii międzyludzkiej. Ale tylko wtedy, kiedy nie ma tych kontaktów w nadmiarze. Bo czy nie męczą Ciebie zbyt częste herbatki i kawki, codzienne telefony i smsy? Nadmiar osobliwych historii i sytuacji. Albo codzienne tłuczenie tych samych tematów z koleżankami z biura. Nie? A mnie tak. Lubię sobie pobyć sama ze sobą. W ciszy. I dlatego, szanując swoje granice, nie wywieram na sobie presji do zbyt częstych rozmów. Wystarcza mi tyle, ile rzeczywiście mi służy. Być może to już kwestia zgorzknienia (powoli zbliżam się do 40-tki), ufam jednak, że ma to większy związek z samopoznaniem i poszanowaniem własnych granic. Znajomi wzbogacają moje życie, ale kiedy czuję ich nadmiar… czuję, że tracę kontakt z samą sobą.

Jedzenie. Objadanie się. Przejadanie…
Jeśli chodzi o jedzenie, to sprawa wygląda u mnie dość jasno. Jak zjem za dużo, to cierpię. Mniej lub bardziej, ale jednak. Uczuciem pełności (jako najlżejszym z objawów), moje ciało informuje mnie, że ma już dosyć. Jak w porę tego nie odczytam to muszę się liczyć z dotkliwszymi skutkami objedzenia – zgagą, bólem brzucha, a nawet mdłościami. I nie mówię tutaj o chorobliwym przejadaniu się. O zwykłym małym objadaniu ;). Mam tak wrażliwy żołądek, że niewielka ilość ponad moje możliwości skutkuje refluksem. I palącym żołądkiem, którego dyskomfort potrafi wybudzać mnie w ciągu nocy. Tak to już jest kiedy przez lata starało się zagłuszać płynące z ciała sygnały… Zdaję sobie jednak sprawę, że miewam problem z wyłapywaniem fal tego głosu. Mój nadajnik dawno temu został zakłócony i dopiero stroję go na nowo. Dzięki zajęciom Somatic Experiencing uczę się wsłuchiwać w siebie i dzięki temu wiem już, jak prosto jest krzywdzić samych siebie przez ignorowanie tego co mówi ciało. To takie smutne… Tak bardzo chciałam być niezauważalna, że sama zaczęłam siebie ignorować… Na szczęście ciału udało się mną na tyle wstrząsnąć, że zaczęłam na nowo analizować przyczyny trudności, przed jakimi stanęłam. Jak to się stało? Czy winny był temu wypadek sprzed kilkunastu lat? A może dzieciństwo? Czy to w ogóle ważne? Przecież jestem tutaj, świadoma już pewnych mechanizmów i sposobu w jaki funkcjonowałam, a który się nie sprawdzał. Na co więc czekać? Mam nadal trwać w tym dysonansie czy starać się połączyć, będące dotąd w nieładzie, kawałki puzzli? Odpowiedź jest jasna.

Skupienie się na jakości miast na ilości.
Mówiąc w skrócie, chodzi o umiejętne dobieranie tego co nam w życiu służy i zwyczajne korzystanie z przyjemności tego świata. Stawianie na dobrej jakości jedzenie, optymalne ćwiczenia i rozrywki, przyniesie wiele korzyści każdej z nas. Pozwolenie sobie od czasu do czasu na jakieś szaleństwo też jest ok. Uważam, że wszystko jest potrzebne do życia i rozwoju. Z umiarem. Wiem też ze swojego doświadczenia, że jak coś sprawia frajdę, to łatwo się w tym zatracić; nieważne czy mowa jest o imprezach, ćwiczeniach czy o oglądaniu ulubionego serialu. Każdego rodzaju przebodźcowanie ma na mnie podobny wpływ jak nadmiar używek czy… nudy! Odczuwam spadek energii, jestem rozkojarzona, zmęczona i rozdrażniona. Do tego dochodzi ból głowy i poirytowanie. Naprawdę nic przyjemnego. Przytłoczenie nadmiarem rzeczy dawało u mnie podobne symptomy i generowało dodatkowy stres. Poszukując balansu, poznaję siebie coraz lepiej. Mam więcej energii na praktykę jogi, a ona wzmacniając moje ciało, wpływa na większe poczucie sprawczości i mocy.