Miało być o szafie minimalistki. O uwalnianiu od nadmiaru rzeczy. O skupieniu na tym co ważne i dobre dla mnie. Dla Ciebie. Dla każdej z nas. Żyjąc w mieście skupiam się na innych rzeczach niż tam, w Borach Tucholskich. Tam żyję z dnia na dzień. Dni upływają na prostych czynnościach: jest lekko i przyjemnie. Sielsko. Ale czy na pewno?
Proste życie pod lasem
Rzeczywiście, trochę zmarznięta budzę się w namiocie, myję zęby wodą ze sprytnego baniaka z Decathlona, na kuchence turystycznej smażę kurki przywiezione rano przez tatę i wsłuchuję w śpiew ptaków. Jest cudnie. Idę pomyć naczynia. Osuszą je promienie słońca i powiew wiatru. Siedzimy pod postawioną przed paroma miesiącami wiatą. Jest przyjemnie. Zastanawiam się po co w ogóle zajmować się tematem nadmiaru rzeczy. Przecież do życia tak niewiele potrzeba. Parę kubków, dwa talerzyki, jeden garnuszek. No dobra, co jakiś czas zastanawiamy się co by się nam jeszcze przydało: druga czołówka, patelnia, jakieś narzędzia na budowę. Ale to wszystko. Ubrań mamy niewiele, na bieżąco piorę i suszę. Ale wszystko się szybciej zużywa. I życie weryfikuje czy na pewno mamy odpowiednie rzeczy. W tygodniu byłam w lumpeksie na wsi po bluzę i cieplejsze dresy, a mocno zużyty kilkunastoletni sweter wrzuciłam do kontenera na odzież.
Dociera do mnie, że rzeczy pełnią jakąś funkcję i po to są przy nas. Jak ich już nie używam – uwalniam. Mój namiot (ale też głowa) ma ograniczoną przestrzeń i nie będę zaśmiecać jej zbędnymi gratami. Wymieniam na bieżąco rzeczy na te bardziej funkcjonalne i tyle. Nie szczypię się jak wcześniej. Dobrze mi z tym.
Misja mini domek.
Okazało się, że polegliśmy przy pierwszych pomiarach. Kąty proste, umieszczenie domku równolegle względem granicy z sąsiadem, a prostopadle do ogrodzenia. Słupy fundamentowe, w odpowiedniej odległości od siebie i tak by w obrysie wychodził prostokąt… Wypoziomowane względem siebie, ale i każdego z osobna. Ma być igła! Wydaje się proste. Działka niestety nie leży na wyrównanym gruncie, a domek na zgłoszenie nie wymaga geodety (który swoim sprytnym sprzętem w parę minut ma sprawę załatwioną). Spędziliśmy długie godziny na tych pomiarach. Szukaliśmy w internetach sposobu na idealne odmierzenie domu. Stosowaliśmy linki, obliczaliśmy przekątne, używaliśmy waserwagi, miar, gigantycznej ekierki własnej roboty, w końcu spróbowaliśmy poziomnicy laserowej. I tak nie wyszło idealnie. Chyba inaczej to sobie wyobrażaliśmy…
Płyta osb
Kolejną kłodą na naszej drodze ku sielskiej budowie małego domku pod lasem, okazały się płyty osb. Już wcześniej mieliśmy obawy co do chemii zawartej w tym materiale (w końcu tyle się słyszy o formaldehydach, które wywołują raka), ale jakoś przełknęliśmy fakt szkodliwości płyty. Po długich rozmowach, poszukiwaniach informacji i …nieprzespanych nocach, założyliśmy, że wszędzie otaczają nas szkodliwe roztocza, w żywności znajdują się pestycydy, a w wodzie pitnej mikroplastik i podszywający się za hormon – bisfenol A. No ale odwiedzili nas znajomi i na nowo zasiali ziarno niepewności… Kolejny raz podeszliśmy do tematu i obawiając się nawracających niepokojów, ostatecznie wycofaliśmy się z koncepcji obicia szkieletu domku niepewną płytą. Małż doszukał się informacji o stosowaniu płyty osb super finish eco (ponoć o bardzo niskim stężeniu szkodliwych substancji), ale może to być zwykły chwyt marketingowy, bo dostanie tego materiału okazało się nierealne… Natomiast jakieś ekologiczne płyty osb są dostępne, tylko że ich szkodliwość jest identyczna do tych zwykłych… A więc Marcin zaczął na nowo opracowywać metody obicia drewnianego szkieletu surowcem optymalnym: spełniającym parametry wytrzymałościowe i z odpowiednią dyfuzyjnością (żeby nie było grzyba), a o braku szkodliwych dla zdrowia substancji. Nie będę tutaj przytaczała nazewnictwa, ale uwierz: mam już przeszkolenie do pracy w sklepie budowlanym. Jak nic, bo zdarzało się już małżonowi zadawać takie pytania sprzedawcom, że, albo nie potrafili na nie odpowiedzieć, albo wykazywali znacznie mniejszą wiedzę od niego. Jak to możliwe? Albo jesteśmy zbyt dociekliwi, albo ktoś tu próbuje przed nami ukryć pewne fakty (dane dot. stężenia formaldehydu w ekologicznych płytach osb albo ich pseudo ekologicznych alternatywach – płytach mfp). Eko ściema czyli tzw. greenwashing? Po wielu telefonach i mailach przysłano nam w końcu certyfikat potwierdzający niskie stężenie formaldehydu w płytach, ale na tym etapie to ja już przestaję wierzyć. Serio. Bo jeśli to nie jest zielone oszustwo, to dlaczego sprzedawcy od ręki nie podają rzetelnych informacji? Dlaczego nie mają dostępu do dokumentacji i tabel, a podsyłają jakieś nieaktualne wytyczne lub parametry dotyczące zbliżonych (ale innych) produktów?! Aktualnie jesteśmy na etapie poszukiwań konstruktora, który podejmie się tematu, żeby cały szkielet dostosowany był pod nowe obicie (a wierzcie lub nie, wcale to nie takie proste). Teraz myślę sobie, że początkowe problemy związane z kontaktem z urzędnikami, ich niejasne wytyczne i zmiany koncepcji (budynku na zgłoszenie!) oraz zaprojektowanie samego domku, który spełnia wytyczne Natura 2000 i normy Tucholskiego Parku Krajobrazowego (kąt nachylenia dachu 45 stopni, wygląd elewacji, itp.)… to był dopiero pikuś. 😉
Balans
I to będzie na tyle. Dzisiejszy wpis już zakończę. Są jeszcze tematy, którymi podzielę się niebawem, ale na teraz wystarczy. Nie chcę Ciebie zanudzać (a samej sobie podnosić ciśnienia, hehe). Misja mini domek pod lasem – zawieszona. Wróciliśmy na parę dni do miasta. Doceniam swoje życie tutaj, z ciepłą wodą w kranie, łatwym dostępem do świeżego pieczywa bezglutenowego i terapeutami face to face ;). Bo przecież prócz akcji domek, pojawiły się jeszcze inne, równie wymagające tematy, z którymi trzeba się było mierzyć. Ale jedno jest pewne – dobrze jest mieć odskocznię. Aby poczuć balans oraz docenić to co mamy na co dzień tutaj i to co mamy tam… Trzymajcie kciuki, żeby mi żyłka nie pękła ;).
Kwitnące codziennie kwiaty Swój warzywnik Zachód słońca nad pobliskim jeziorem Okolice Warty. Poznań