Wierzę, że Prosty Kąt można odnieść również do innych aspektów życia (a nie tylko samego domu). Upraszczając życie, stajesz się bardziej uważna, a to owocuje rozwojem osobistym. Stan naszych emocji z kolei, wpływa na kondycję naszego zdrowia. Dawid R. Hawkins w „Technice uwalniania” pięknie wyraża słowami to, co stoi za naszą percepcją świata, tym jak go postrzegamy i jak wpływa to na nasze ciała: „Wszelkie świadome i nieświadome przekonania wpływają za pośrednictwem umysłu na cały nasz organizm.”
Każdy z nas ma swoją drogę do znalezienia sensu istnienia. Ja swojej intensywnie poszukuję od czasów studiów… To w tamtym czasie zapadłam na depresję, a raczej dane mi było przeżyć epizod depresyjny. Tym określeniem posługiwali się moi terapeuci, a sama nazywam to „cieniem” i „mrokiem” jaki noszę w sobie. Bo epizod powinien zakończyć się już dawno, a ja ze swoją tendencją do stanów depresyjnych zmagam się do teraz. Szczęśliwie bez leków, a może mniej szczęśliwie dla mojego męża, który czasami bierze na siebie moje różne nastroje, dystansowanie się od świata na przemian z akceptacją, powrotem do dobrego samopoczucia, chwilami nawet zachwytem… Bo natura jest cudowna, słońce uzdrawiające, woda i ciepły wiatr… zieleń natury. Zachwyt! Kiedy w ciele znów czuję przepływ, chęć wejścia na matę, energię w ciele i moc… Tak, to uczucie błogości jest kierunkiem i drogą do stanu równowagi. Moim szczęściem.
Ale to, co latami trawiło mój umysł, świadomie lub nie, to przekonania na temat świata, które jak mi się zdaje są z gruntu dobre, niczym nie skażone, a jednak z biegiem lat fermentujące wśród tego co zamiast wzmacniać, zaczęło utwierdzać w krzywdzącym myśleniu o sobie samej, o swoich decyzjach, o postępowaniu, wyglądzie… Z czasem coraz trudniej było pozbyć się natrętnych myśli i niezależnie od miejsca, w jakim przebywałam, żyłam tak naprawdę w swojej głowie. Przenikającego do szpiku kości chłodu i poczucia odrzucenia. Co jest dość przewrotne, to samotność ową potęgowałam odtrącając wszystkich wokół, alienując się od znajomych i świata. Nie znałam wtedy mechanizmów jakimi charakteryzuje się choroba depresyjna i pozwalałam sobie na coraz mniej podobne do mnie zachowania kompulsywne i ocierające się o anoreksję. Czując się w swojej głowie już całkiem rozgoszczoną, przeprowadzając w niej z samą sobą wielogodzinne, dojmujące konwersacje (głównie nocą) i fantazjując o swojej śmierci, coraz częściej planowałam sposób w jaki odbiorę sobie życie. Myślami wędrowałam do chwili pogrzebu i jedynym co mnie na tamten moment powstrzymywało, był widok moich załamanych rodziców, mamy… To wyzwalało we mnie taki ból i smutek, że mimo trudnej do wytrzymania rozpaczy, nie zdecydowałam się podjąć ostatecznego kroku. A czułam się naprawdę źle, niemoc w ciele to nic w porównaniu do bólu, który przenikał moje mięśnie i kości. Fizycznego bólu, odczuwanego na poziomie głowy, która wydawała się jakby w zacisku trudnej do opanowania wściekłości i frustracji. Nie wiem skąd brałam siły, żeby to wytrzymać. Pięściami ściskałam skronie, płakałam w głos…
Mieszkałam w tamtym czasie sama i mam wrażenie, że stan miejsca, które wynajmowałam idealnie odzwierciedlał mój stan ducha: stary, opuszczony dom, zimny i zaniedbany. Dogrzewałam się farelką i palnikami na gaz. To przenikające zimno towarzyszy mi teraz za każdym razem kiedy mam nawroty. Miewam je cyklicznie w okresie przesileń, czasami częściej… Ostatni stan był dość intensywny, przywrócił wiele wspomnień z tamtego okresu, bo też sporo objawów pojawiło się na nowo. Na szczęście teraz jestem pod opieką wspaniałego terapeuty, mam wsparcie męża i całkowicie inne postrzeganie świata… Udało się opanować sytuację bez farmakologii i mam nadzieje, że tak pozostanie.
Po co to wszystko piszę? Po to, żeby powiedzieć Tobie, że znam to. Znam z autopsji. Było mi ciężko i nadal jest o tym mówić. Każdy film o zakładzie psychiatrycznym, nawet taki „na śmiesznie”, powoduje flashbacki i pogorszenie samopoczucia. To nie jest dla mnie przerobiony temat, jeszcze wiele we mnie projekcji na temat chorób psychicznych. Nie do końca potrafię spojrzeć sobie w oczy i odważnie przyznać: tak, Ty również przez to przechodziłaś i masz taki wątek w życiorysie. To nadal wstydliwy temat, tyle że… niezależny ode mnie. Nie byłam w stanie temu zapobiec. Nie znałam tematu, nie wiedziałam, że sama robię sobie krzywdę. Teraz jestem bardziej uważna, poznaję siebie, ale czy mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że już nigdy mnie ta choroba nie zaskoczy? Czy mogę uczciwie przyznać, że ten „cień” nie wpływa na moje obecne dolegliwości jelitowe i bóle pleców? Oraz – co równie istotne – czy ów mrok nie definiuje jakości mojego życia? Bo na ile brak podejmowania spontanicznych decyzji wyjazdowych, ograniczenie wyjść ze znajomymi i trudności w podejmowaniu nowych działań są efektem obniżonego samopoczucia, które po prostu nie zostało na dobre wyprowadzone na prostą? Niestety, te pytania pozostawiam dzisiaj bez odpowiedzi…

Dawid R. Hawkins, „Technika uwalniania”
„Podstawowa zasada, którą należy zrozumieć, mówi, że ciało podlega umysłowi. Zatem ciało ma tendencję do manifestowania tego, w co wierzy umysł. Przekonanie może być utrzymane w umyśle świadomie bądź nieświadomie. Zasada ta wynika z prawa świadomości, które mówi: podlegamy jedynie temu, w co wierzymy. Jedyne, co może mieć nad nami władzę, to moc naszego własnego przekonania. Poprzez „moc” rozumiem energię oraz wolę wiary w coś.”
Co mnie naprawdę cieszy i z czego jestem dumna, to fakt, że odważyłam się wyjść do ludzi z pomysłem Prostego Kąta, prowadzić konsultacje i nagrywać tzw. live’y (i potencjalnie wystawiać się rekinom na pożarcie). Zakładam jednak, że skoro realizuję w 100% siebie, a moje intencje są dobre, to przyciągam do swojego życia podobnych ludzi i nawet w chwilach zwątpienia staram się trzymać myśli wspierających, a nie… krytykujących. Pomaga Somatic Experiencing, literatura, otwieranie się na nowe techniki medytacyjne, uzdrawiającą muzykę i Naturę. No i Prosty Kąt! To mnie teraz wzmacnia, a poszukując sensu istnienia, odnajduję prawdę o sobie samej: co mi służy, czego i kogo powinnam unikać, jak się chronić oraz jak najlepiej o siebie zadbać. Na poziomie świadomym, podświadomym oraz tym duchowym. Wiem już, że moja dusza jest piękna i wspierająca, mocno kochająca i nigdy niewątpiąca… Ona prowadzi mnie do rzeczy wielkich, zawsze chce dla mnie dobrze. Kiedyś po prostu gdzieś się zagubiła, opuściła na chwilę swoje troskliwe ramiona, a ja zapadłam w otchłań, do której już nie chcę wracać.